17 stycznia 1966 roku w okolicy Palomares (Andaluzja, Hiszpania) doszło do tragicznego wypadku bombowca B-52 Stratofortress, w wyniku którego na ziemię i do morza spadły cztery bomby termojądrowe.
Operacja “Chrome Dome”
Od 1961 roku USAF prowadziło operację o kryptonimie “Chrome Dome”, która miała zadanie szybkiego reagowania na wypadek uderzenia atomowego ze strony ZSRS. W tamtych czasach, chociaż następował szybki rozwój rakiet, nadal głównym środkiem przenoszenia broni nuklearnej były bombowce. Amerykanie obawiając się niespodziewanego ataku ze strony Związku Radzieckiego postanowili utrzymywać siły szybkiego reagowania. Były nimi eskadry najnowocześniejszych ówcześnie bombowców B-52. Aby móc szybko zareagować postanowiono utrzymywać non stop samoloty w gotowości w pobliżu granic radzieckich. Chodziło przede wszystkim o skuteczne odstraszanie.
Ponieważ wykorzystywano wtedy już tankowce powietrzne można było wysyłać B-52 w długie misje czasami trwające nawet dobę. Wyznaczono trzy trasy, którymi poruszały się samoloty z bombami termojądrowymi na pokładzie. Pierwsza wiodła nad Alaską i wodami wokół. Druga nad USA, Kanadą i w wybrzeżami Grenlandii. A trzecia nad Atlantykiem, Morzem Śródziemnym i Adriatykiem.
Katastrofa
Feralnego dnia siedmioosobowa załoga B-52 odbywała misję na tej ostatniej trasie. Po przelocie nad Adriatykiem skierowali samolot z powrotem w kierunku Atlantyku. Z Hiszpanii wystartował tankowiec KC-135, który miał uzupełnić baki bombowca tak aby mógł on wrócić do Ameryki. Podczas rutynowego tankowania, z powodu chwili nieuwagi doszło do groźnego wypadku. Dysza do tankowania zamiast połączyć się z końcówką na Stratofortress przebiła jej kadłub i odłamała kawałek skrzydła. Doszło do zapłonu i zapalenia się paliwa. Ogień wężem dostał się do samolotu cysterny i spowodował eksplozję, która w ułamku sekundy zabiła czteroosobową załogę. Bombowiec z kolei utrzymał się jeszcze w powietrzu przez kilka sekund i część załogi (5 załogantów z siedmiu) zdążyła się katapultować. Tylko czterech się uratowało (piątemu nie otworzył się spadochron) i wpadli do morza.
Skutki
Samolot rozbił się na polach blisko wioski. Ale najgorszym było to, że w wyniku katastrofy z luku bombowego wypadły cztery bomby termojądrowe zdolne zniszczyć duże miasto. Jedna spadła do morza, a trzy na ląd. Na nieszczęście w dwóch nie otworzyły się spadochrony i uderzyły one z pełną siłą w grunt. Doszło do eksplozji ładunku trotylowego, który w bombie inicjuje reakcję łańcuchową. Szczęście w nieszczęściu eksplozja rozrzuciła po okolicy materiał radioaktywny nie rozpoczynając pełnej eksplozji. Skażeniu uległy ponad 2 kilometry kwadratowe pól uprawnych, na których w tym momencie nikogo nie było.
Szybko zareagowało wojsko amerykańskie nauczone doświadczeniem poprzednich katastrof z bronią atomową (w USAF operacje takie miały kryptonim “Broken Arrow”). Wioska została odcięta od świata. Mieszkańcy poddani specjalnej kwarantannie. Na miejscu w akcji uczestniczyło siedmiuset amerykańskich żołnierzy i naukowców. Jednocześnie bomby zgubionej w morzu poszukiwało 20 statków i 150 nurków. Wykorzystano też po raz pierwszy na dużą skalę dwa batyskafy by wydobyć bombę. Po 80 dniach udało się ją znaleźć i wynieść na powierzchnię.
Łącznie operacja kosztowała około 10 milionów ówczesnych dolarów. Z Hiszpanii zabrano około 5 tysięcy beczek ze skażoną ziemią. No i do dziś w okolicy wsi jest odgrodzona z powodu zagrożenia promieniowaniem plaża.
Pomimo tak nieszczęśliwego wypadku, nie zrezygnowano od razu z całej operacji “Chrome Dome”. Stało się tak dopiero rok później po kolejnej katastrofie w okolicach Thule na Grenlandii. Ale to już całkiem inna historia.
Informacje czerpałem z: Marcin Łukasz Makowski, Grom z jasnego nieba, Polityka nr 16/2013.